Kiedy dojrzewasz do tego żeby kupić sobie parę gadżetów…

Nie jestem krawiecką gadżeciarą. W każdym razie nie byłam jeszcze parę miesięcy temu. Ale drobne wypadki, które nie są uciążliwe jak szyjesz od czasu do czasu, stają się koszmarem, gdy szyjesz codziennie.

Pierwszym gadżetem, który pewnie część krawcowych orzeknie głupotą, część odkryje z radością, jest automatyczny niezależny od maszyny, nawlekacz do igły. Tak, wiem - większość maszyn ma nawklekacze wbudowane w swój korpus. Niestety ja się nie polubiłam z tego typu nawlekaczami. Tak bardzo jest mi z nimi nie po drodze, że po zakupieniu nowej maszyny do szycia nawet się nie pofatygowałam przeczytać w instrukcji jak to się na ten nowej, wspaniałej maszynie robi. Nope, ja kocham mój mały różowy nawlekacz, który jest niezawodny, wygodny i szybki.

Kolejnym ułatwiaczem życia była magnetyczna poduszeczka na szpilki. Do momentu jej zakupu radziłam sobie świetnie, uskuteczniając w życiu zasadę ZERO WASTE, lub jak kto woli, będąc oszczędną - a mianowicie trzymałam szpileczki w wieczku od plastikowego pudełka. Lekkie to i wygodne rozwiązanie było. Niestety w ferworze pracy bardzo często naczynko te potrącałam ręką, przesuwałam szytym patchworkiem, popychałam nożyczkami. Lądowało wtedy z trzaskiem i grzechotem na podłodze, prosto pod moimi nogami. Ileż razy trafiał mnie szlag, iż oto muszę odłożyć robotę, paść na kolana, i niczym Kopciuszek, wyzbierać te szpilki jedna po drugiej, nazad do pudełeczka. Można coś takiego wybaczyć sobie i szpilkom raz na jakiś czas, ale miarka się przebrała gdy przytrafiło mi się to kilka razy w ciągu jednego dnia. Był to dzień kiedy wydałam 25zł na magnetyczny pojemniczek na szpilki. Jest to dość ciężki pojemniczek a la mydelniczka. Jego cudowną właściwością jest to, że jak się te nieznośne szpilki rozpierzchną można przesunąć nad nimi takim pudełeczkiem i wszystkie prowokowane magią magnesu same się do mydelniczki przyczepią. Koniec z mozolnym skubaniem szpileczek!

Czasami cudowny sprzęt zakupuję zupełnie przez przypadek. Tak było ze zrywaczem szwów do overlocka. Jest to narzędzie podobne do krótkiego noża lub bagnetu. Ściegi tnie się malutkim ostrzem. Wydaje mi się to narzędzie dużo wygodniejsze do prucia ściegów w patchworku niż klasyczny zrywacz szwów. Można oczywiście poradzić sobie żyletką lub mikro nożykiem ale ten zrywacz ma wygodny uchwyt, jest lekki i ma małe ostrze, którym można wepchnąć się w wąskie szwy.

Najnowszym moim nabytkiem jest magnetyczna poduszeczka na igły w wersji na rękę. Muszę przyznać, że dałabym radę żyć bez tego ale posiadanie takiego udogodnienia trakturę jako rozpieszczanie siebie. ;-) Czasami po prostu trzeba. Wygodę tego ustrojstwa odnajduję w jego mobilności, braku konieczności myślenia czy go wzięłam ze sobą odchodząc od maszyny (wiecie - czasami trzeba gdzieś pójść z pracą, żeby ją przymierzyć do czegoś czy coś w tym stylu), w wygodzie zakładania (ma taki pasek co się sam zapina). Kupiłam ją ponieważ bardzo często gubią mi się igły do ręcznego szycia. Chcę przeciągnąć jakąś plączącą się nitkę, odkładam NA CHWILĘ igiełkę na blat lub maszynę - i tyle ją widziałam. Gdy już zgubiłam wszystkie igły, które miałam w zapasie powiedziałam BASTA. Co prawda mam poduszeczkę magnetyczną na szpilki, ale dokładanie tam igieł uważam za strzelanie sobie w stopę - jak znaleźć igłę wśród tych wszystkich szpilek?!

Jestem teraz uzbrojona po zęby w różne udogodnienia, więc zakładam, ze teraz będzie mi się żyło lepiej.

Chętnych do otrzymywania i czytania raz w miesiącu listu ode mnie zapraszam serdecznie do zapisywania się do newslettera - formularz na dole strony, w stopce.

Previous
Previous

Haftowanie z “wolnej ręki”

Next
Next

Inaczej to sobie wyobrażałam!